W końcu, po kilkugodzinnym oczekiwaniu w bufecie klinicznym na "swoją kolej" ( bo przecież przyszli lekarze mają pierwszeństwo) dotarliśmy na salę operacyjną. Musieliśmy dokładnie zdezynfekować łapki, pozakładać takie śmieszne czapeczki i maski ;-) i mogliśmy ruszyć na oglądanie. Na sali znajdowało się wiele osób, ze 3 anestezjolożki, dwóch lekarzy, nie licząc trzeciego, który se wchodził i wychodził bo nie miał co robić, kilka położnych, pediatra, etc, etc... no i my ! Cała "operacja" nie trwała długo, jakieś 40 min. Najpierw widzieliśmy jak rozcinają kobietce brzuch nożem , a potem, co bardzo utwierdziło mnie w przekonaniu, że cesarki mieć NIE CHCĘ , lekarz i lekarka na chama rozrywali jej brzuch.. Po przecięciu wszystkich warstw naszym oczom w końcu ukazał się maluszek. Nie ukrywam, że łezka mi się zakręciła, kiedy najpierw maleństwo głośno westchnęło a następnie głośno rozdarło buziulkę. Niesamowity widok oglądać to wszystko na żywo. Po chwilowym dzieleniu uwagi między tym, co dzieje się z dzieckiem, a tym jak zszywają matulkę mogliśmy opuścić salę.
Wszyscy byliśmy tym bardzo podjarani, no bo gdzież fizjoterapeuta może uczestniczyć w cesarce ;P
Fajnie, że są jeszcze lekarze z powołania, którzy chcą czegoś studentów nauczyć a nie tylko wymagać...
Na koniec kilka zdjęć, no bo jak nie pstryknąć "foci z rąsi" w lustrze ;P
Grupowo ;-)
z Isa ;-) ( i Skrzypkiem) ( no i z grzybem Isy ;-) )
...i na koniec ja (!) do zabiegu z najlepszą asystą- Paulą ;P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz